W osadach dennych jeziora w stanie Indiana naukowcy szukali nie tylko zarodników, ale także pyłków roślin i drobin węgla drzewnego - pozostałości prehistorycznej flory i śladów dawnych pożarów.
Analiza zarodników, pyłków i węgla doprowadziła badaczy do wniosku, że schyłek amerykańskiej megafauny rozpoczął się około 14,8 tys. lat temu i trwał ponad tysiąc lat, a poważne zmiany roślinności i pożary zaczęły się później.
Do wymierania doszło też wcześniej, niż sugerowany czas uderzenia w Ziemię meteorytu. Dlatego, zdaniem autorów badania, zmiany w środowisku i kosmiczna katastrofa nie były przyczyną zagłady zwierząt. Mało prawdopodobne jest również, by doprowadziła do niej zmiana klimatu - uważają. Zmieniający się klimat mógłby bowiem oddziaływać na zwierzęta przede wszystkim poprzez zmiany roślinności, ale ta zmieniła się przecież już po zagładzie megafauny.
A co z ludźmi? Długi czas dowodzono, że do wymarcia wielkich ssaków doprowadzili myśliwi z kultury Clovis. Analizy zarodników grzybów świadczą jednak o tym, że schyłek megafauny zaczął się wcześniej, niż wskazują na to dane z wykopalisk. Jeśli za zagładę wielkich ssaków odpowiadają ludzie, musieliby to być jacyś poprzednicy przedstawicieli Clovis. Archeologiczne dowody na ich ewentualną obecność w Ameryce są jednak skąpe i dość kontrowersyjne - zauważa w artykule towarzyszącym Christopher Johnson z James Cook University w Townsville w Queensland.
Z badań tych zaczyna się wyłaniać nowy obraz początku końca megafauny. Nie można wykluczyć, że główną falę wymierania spowodowali jednak jacyś myśliwi, byli jednak raczej nieliczni i niezbyt wyspecjalizowani w zorganizowanych polowaniach - czytamy. Ich bardziej zaawansowani następcy z kultury Clovis mogli natomiast przybić gwóźdź do trumny mocno zdziesiątkowanych i coraz trudniejszych do upolowania olbrzymów.
Co jednak najważniejsze, Gill i jej współpracowników sugereują, że wymarcie megafauny było przyczyną, a nie skutkiem wielkich zmian ekologicznych. W okresie wcześniejszym niż 14,8 tys. lat krajobraz badanej części Ameryki przypominał sawannę - nad wielkimi łąkami górowały gdzieniegdzie świerki i nieliczne drzewa liściaste. Pożarów niemal nie było. Po wymarciu roślinożernej megafauny zdecydowanie przybyło drzew, zwłaszcza liściastych. Z biegiem czasu masa drewna mogła się stać bardzo dostępną pożywką dla ognia. Wielkie pożary zaczęły się około 14 tys. lat temu i nawracały co kilkaset lat przez kilka kolejnych tysiącleci. (PAP)
Zan/ yy
Opublikowano: 2009-11-18 17:45
Uwaga! Artykuł pochodzi z portalu internetowego Serwis Naukowy PAP.